środa, 27 maja 2009

Na Wymyślonej

Polecam to miejsce!



To jedno z moich ulubionych!

sobota, 23 maja 2009

No to Cię zaparkowali...

... a tu się burza zbliża!



Minę masz nietęgą.

Podczas wczorajszego spotkania z moim miszczem - Szkielem. To on mi zwrócił uwagę na delikwenta oczekującego na właściciela.

czwartek, 21 maja 2009

Świt nad Świętokrzyskim

Moje osiedle wczesnym rankiem wygląda uroczo.



Na moim osiedlu są ludzie, którzy o czwartej rano już są na nogach.



Spać nie mogą, czy co?

środa, 20 maja 2009

Znowu te Borki...

Ciągnie mnie do nich. Od jesieni, kiedy tam po raz pierwszy trafiłem, stały się jednym z moich ulubionych miejsc w moich Wzgórach Ojczystych...



Bęczków też lubię. Mam tam kilku znajomych. Jeden, to nawet porzucił dziewczynę, żeby mi pomóc. Tylko na kilkadziesiąt minut, ale zawsze!

A jeśli kogoś ciekawi co to za ziółko z tego Bęczkowa, to polecam artykuł na www.polskiekrajobrazy.pl

Oto on:

Bęczków. Świętokrzyskie klimaty

Miłej lektury!

niedziela, 17 maja 2009

Nienawidzę ich!

Przedstawicieli gatunku Helix pomatia, czyli winniczków!



Wbiegają mi czasem pod nogi i się potem podeszwy kleją...

sobota, 16 maja 2009

Skoro się Ania dopomina...

A od czego by tu zacząć? Nie wiem… Ostatnio pisałem tekst na inną stronę. Może się nawet ukaże. Albo i nie. Zdjęć już trochę też tam wrzuciłem. I pokazuje.

Pum złapał stopa i pojechał pod Poznań. Pewnie ma smaka na te słynne koziołki, co to się na wieży trukają.

Kiedy go tropiłem, to w Bęczkowie rozmawiałem z dwoma Panami, którzy tam mieszkają. Zapytałem ich o Borki, o których pisałem tu miesiąc temu. No i dowiedziałem się, że jeden z krzyży, które tam stoją powstał po drugiej wojnie światowej. Został postawiony przez okolicznego mieszkańca. Raniony, cudem przeżył wojenną zawieruchę.

Jeden z Panów powiedział mi też o starym cmentarzu w Leszczynach. Twierdził, że to stary kirkut, natomiast drugi mówił, że to po prostu stary cmentarz, który został gdzieś przeniesiony.

Trafiłem tam dzisiaj. Rzeczywiście, po cmentarzu prawie nie ma śladu. Przypomina o nim tylko stary, zbutwiały krzyż stojący wśród drzew (więc to raczej nie kirkut).



No i wał ziemny otaczający ten teren, pewnie pozostałość po cmentarnym murze.



Łaziłem po zagajniku, ale nie natknąłem się na żaden nagrobek.

Pojechałem, zatem dalej. Leszczyny, to miejsce skropione partyzancką krwią, o czym przypominają pomnik przy szosie i tablica pamiątkowa wmurowana w ścianę kościoła.



W kościele można też zobaczyć płytę nagrobną Wincentego i Józefy z Katerlów Żeromskich, rodziców Stefana Żeromskiego.



W ogóle, wiele rzeczy się można dowiedzieć z tabliczek w Leszczynach. Jeżeli się umie czytać między wierszami, to można się domyśleć, że są tacy, którzy nie przepadają za tą miejscowością.



Albo na przykład że…



A no właśnie!

A o tym, że wedle niektórych mieszkańców okolicy ten mostek na Lubrzance jest nawiedzony, z żadnej tabliczki się nie dowiemy.



Trzeba by w literaturze poszperać.



Chyba u Fronczyka coś było. Sprawdzę kiedyś.

poniedziałek, 11 maja 2009

niedziela, 10 maja 2009

Puma - sruma

Rano wziąłem Jaguara i pojechaliśmy na polowanie na pumę. Postanowiłem pojechać do jednego z najfajniejszych miejsc w Heiligkreuzgebirge. Ale zapomniałem pudełka po Wojasach. I wiecie co? Jak dojechałem, to mina mi trochę zrzedła. Raz, że nie miałem pudełka po Wojasach; dwa, że niedaleko jakieś psiska ujadały wściekle; trzy, byłem sam; cztery, Jaguar nie kwapił się, aby jechać po piachu zbyt szybko; no i cztery, na piachu znalazłem to:



Dwójkę, to ja rzuciłem, żeby był jakiś punkt odniesienia. Coś dużego z pazurami musiało tędy przechodzić całkiem niedawno.

Nie chodzi o to, że ja się puma boję. Ja w żadnego puma nie wierzę! Teraz, to wszystko wszyscy będą zwalać na puma.
- Kochanie, gdzie pensja?
- Pum mi zabrał!
Jak ktoś rano zobaczy pijaczka zmierzającego na czworaka po klina do delikatesów, to będzie, że się pum skrada po osiedlu. Nie, nie w tym rzecz.

Nie zgrywam też bohatera. Otóż nie potrzeba mi żadnego dzikiego, wielkiego kota, żeby się przestraszyć. Wyobraźmy sobie, że z za krzaka wychodzi wściekły bernardyn (pamiętacie Cujo?). Czy bałbym się go mniej niż takiego puma?

Wielka afera! Pum się błąka po okolicy. A niech się błąka! Co z tego? Mało to psów szwęda się po okolicy za wiedzą i przyzwoleniem właścicieli? One mogą być bardziej niebezpieczne dla ludzi niż taki jeden, biedny, samotny pum.

Kiedyś pytałem się jednego, starego bieszczadnika co należy zrobić, kiedy zza krzaka wyjdzie niedźwiedź. Odpowiedział mi, że należy stać spokojnie, nie okazywać strachu, patrzeć mu prosto w oczy i umierać jak mężczyzna. Może to jest sposób na dzikie zwierzęta...

Nie dajmy się zwariować! Ja tam leję na puma, bezpańskie psy i inne kreatury. Jeśli cuś będzie dostatecznie zdeterminowane, żeby mnie pożreć, to i tak mnie pożre.

P.S. A może pum te kundle cholerne pozżera? Byłoby miło! Na kawę bym go zaprosił! I na banany.

sobota, 9 maja 2009

Hipotetyczny pum spod Radlina

Loch Ness ma swojego elasmozaura, Pine Barrens ma swojego diabła, A my, niskopienni górale regionu świętokrzyskiego, tak jak mieśzkańcy wyżyny Bodmin Moor w Kornwalii mamy najprawdziwszego hipotetycznego wielkiego kota!

Co prawda importowany z Czech, Opolszczyzny i rejonu Przysuchy, ale dobre i to!

Dowiedziałem się o tym wczoraj w drodze do pracy. W sklepie, w którym kupuję pączki. Na pierwszej stronie Echa Dnia krzyczał nagłówek: "Puma sieje grozę w okolicach Kielc"! A obok zdjęcie Pana, który rozkłada ręce w geście "taaaaakiego puma złapałem".

Natychmiast kupiłem weekendowe wydanie naszej gazety codziennej i przeczytałem artykuł (strona jedenasta i trzynasta).

- "Nikt nie chodzi na pole, bo strach - opowiada mieszkaniec Radlina".

Tiaaa... Pracować się nie chce! Od razu z chłopakami ze zmiany wpadliśmy na pomysł, żeby powiedzieć kierownictwu, że nie pójdziemy dzisiaj do hal, bo w jednej z nich widzieliśmy pumę.

"Świadek chciał zrobić dużemu kotu zdjęcie, nie udało się jednak. Bateria w telefonie była zbyt słaba. Zwierzę szło w stronę Cedzyny".

Założę się, że gdyby bateria w telefonie była "silna", zdjęcie i tak by nie wyszło. Kryptydy noszą wszczepione pod skórą specjalne chipsy serowo-cebulowe, które zakłócają pracę aparatów fotograficznych i dlatego zdjęcia na ogół są niewyraźne. Widział kiedyś ktoś piękną fotę Chúpacabry? Oczywiście, że nie.

Dziś, od rana w Kielcach obława. Widziano pumę w okolicach Wrzosowej, czy jakoś tak. Szukają na Wietrzni. A pum się przecież przemieszcza i to szybko! "To zwierzę nie prowadzi osiadłego trybu życia".

Pewnie, że nie prowadzi. Zwiedza sobie Góry Świętokrzyskie! Szukają jej na południu Kielc, a ona pewnie już na Zalasnej podziwia widoczki.

Jutro wezmę swojego Jaguara i pojadę jej poszukać. Jeśli ktoś ją złapię, to ja! Mam nawet plan!

Potrzebne mi jest:
1) pudełko po Wojasach;
2) cuś na przynętę (założę się, że pum lubi banany)
3) cienki badylek
4) gruby badylek

Dzięki tym przedmiotom zmontuję gracką pułapkę na puma.



Pułap na pumu działa tak:

Pod pudełkiem po Wojasach (1) kładzie się kiść bananów (2). Wygłodniały pum będzie chciał je zjeść, więc podejdzie i poruszy cienki badylek (3), który się przewróci przykrywając puma pod pudełkiem i pum znajdzie się w potrzasku. Jeżeli pum się zdenerwuje, albo nie będzie chciał oddać bananów, to trzeba mieć w pogotowiu gruby badylek (4), jako tak zwany "as rękawie".

Oto oczekiwany efekt:



To tyle na dzisiaj. Jutro może zdam relację z polowania. Dziś idę oglądać Family Guy'a.

P.S. Cytaty pochodzą zs artykułu "Puma sieje strach pod Kielcami" Michała Nosala, Echo Dnia z 8 maja 2009r.

czwartek, 7 maja 2009

Koniec weekendu. Pora wracać

Wczesnym wieczorem dojechaliśmy do stolicy powiatu Bieszczadzkiego Ustrzyków Dolnych.



Mieliśmy tylko zjeść i ruszyć dalej, ale trafiliśmy na koncerty zorganizowane z okazji Święta Konstytucji 3 maja. Wysłuchaliśmy końcówki koncertu punkowego zespołu Introdukcja (dla zainteresowanych: strona Introdukcji).





Gitarzystka zapuściła włosy chyba w poprzednim wcieleniu i do tej pory nie ścinała. Za nią na zdjęciu widać członków Bieszczadzkiej Grupy Bluesowej. Nie do namierzenia w internecie. Natknąłem się tylko na wzmiankę, że występowali kiedyś w Cisnej, w Siekierezadzie. Nawet Miły o nich nie słyszał. Koniec świata! No tak... w sumie to Ustrzyki...

Ojczyzna KSU, pokazała, że wie, co to dobra zabawa! Podczas koncertu Introdukcji rozpoczęło się szalone pogo! Bezkompromisowy młynek śmierci!



Strach było podchodzić!

Po secie Introdukcji miał miejsce kolejny występ. Niestety umknął naszej uwadze, gdyż konsumowaliśmy pyszny posiłek w pobliskiej pizzerii. Nie mam pojęcia kto i jak grał. Ale margherita była smaczna i tania.

Po posiłku wróciliśmy na rynek. Bieszczadzka Grupa Bluesowa rozstawiała instrumenty.



Aż żałuję, że nie zostaliśmy na ich występie do końca. Zrobili na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Najpierw wprowadzili publiczność w psychodeliczny
nastrój (prawdopodobnie) oryginalną kompozycją, a potem zagrali "Thank You", standard Zeppów.



Skrzypek wycinał solówę...



...a pod sceną robiło się coraz bardziej tłoczno i ekstremalnie.



Zawsze marzyłem o tym, żeby zostać gwiazdą rocka i skoczyć ze sceny wprost na rozentuzjazmowaną publiczność.



Ciekawe, czy gwiazdy tego majowego wieczoru też o tym myślały i w jaki sposób się powstrzymywały.

Musieliśmy ruszyć w drogę powrotną. Nie rozpoznałem Leska nocą, w którym ja zawsze nocą... Eh, szkoda gadać. Może się po prostu bardzo zmieniło. Ale zanim dojechaliśmy do Leska, tankowaliśmy. Na stacji benzynowej ujrzeliśmy takie dziwo.



Właściciele nie mieli nic przeciwko zrobieniu zdjęcia. Nie zapytałem ich co to jest, bo wyglądali na bardzo zajętych przygotowaniami do drogi. Pytałem uczestników naszego wypadu, czy wiedzą co to jest. I tylko Michał, spec od motocyklów, wiedział: jakiś pojazd wojskowy.

Dojechaliśmy do celu około 2 w nocy. Niecałe trzy godziny snu i trzeba wstawać do pracy. Ale tego dnia czułem się wypoczęty i napełniony energią. Fajnie było!

P.S. Chciałbym serdecznie pozdrowić i podziękować organizatorom i wszystkim uczestnikom wypadu! Cieszę się, że mnie przygarnęliście i umożliwiliście mi spędzenie czasu w pięknych miejscach i z sympatycznym towarzystwem. Alu, Aniu, Justyno, Kasiu, Moniko, a także Jarku, Konradzie, Kubo, Michale i Sebastianie... Ostatnie cztery wpisy dedykuję Wam!

środa, 6 maja 2009

Długi weekend w Wołkowyi... i nie tylko. Dzień trzeci. Jego pierwsza część

Ten obfitujący w różne przeżycia dzień, każdy z uczestników wyprawy rozpoczął inaczej. Dwoje z nas musiało wyjechać z samego rana, inni udali się do kościoła, a pozostali zostali w domku przygotowując się do podróży. Jako, że byłem spakowany, a mszami nie interesuję się za bardzo, postanowiłem przejść trasę wiodącą szlakami spacerowymi. Wybrałem te, biegnące na południe do Wołkowyi. Zamierzałem dotrzeć do Górzanki. Zrobiłem po drode kilka zdjęć, z których jedno zamieszczam poniżej. Takie tam, typowe wołkowyjsko-górzańskie klimaty...



Spacer zajął mi nieco ponad godzinę. Taki poranny relaks. Przed wyruszeniem na południe. Ku sercu Bieszczadów.



Tak wyglądała Połonina Caryńska 3 maja z okna samochodu pokonującego serpentyny w okolicach Brzegów Górnych.

Na Połoninę ruszyliśmy z parkingu w Ustrzykach Górnych około 15, czyli późno, jak na wyjście w góry. Ale udało się! W ciągu półtorej godziny znaleźliśmy się na szczycie i podziwialiśmy zapierające dech w piersiach widoki. Widoczność nie była doskonała. Przez delikatną mgiełkę mogliśmy dojrzeć płaty śniegu zalegające jeszcze na szczytach.



Znowu zdjęcia, prowiancik, wygłupy i mała nasiadówka. Narobiliśmy trochę hałasu ku irytacji grupy wędrowców, którzy weszli na Połoninę, aby szukać tu spokoju. Spytaliśmy się jednego z nich, czy zrobiłby nam zdjęcie. "Dobrze, pod warunkiem, że będziecie cicho"! No cóż... Nie dziwię się mu. W końcu Połoniny, to taki ocean spokoju...



Zadowoleni, wróciliśmy na dół i ruszylismy do Kielc. Wybraliśmy drogę przez Ustrzyki Dolne. Tam też trafiliśmy na obchody Święta Konstytucji 3 Maja.

Jako, że jest już dosyć późno i nie chce mi się siedzieć przed tym świcącym pudłem, relację dokończę kiedy indziej.

wtorek, 5 maja 2009

Długi weekend w Wołkowyi. Dzień drugi

Następnego dnia ruszyliśmy zielonym szlakiem w kierunku Wierchów bacząc na terenowe pojazdy pędzące wyboistą drogą na grzbiecie wzgórz.



Koniecznie chciałem zobaczyć hodowlę jelenia karpackiego (Cervus elaphus montanus). Dla zainteresowanych, trochę informacji na stronie: www.dzwieki.republika.pl/jelen.htm



Szkoda, że jelonki okazały się nieufne i nie odważyły się podejść bliżej nas.

A później skoczyliśmy na obiad w Solinie. Jaka jest Solina, każdy widzi.



Słyszeliście tą mrożącą krew w żyłach opowieść o ojcu, który stał na solińskiej tamie i trzymał dziecko na barana? Dziecko przechyliło się i poleciało w dół. Ojcu zostały tylko gumiaczki pociechy, które trzymał w dłoniach. Podobno zaraz osiwiał.



Według mnie, to jedna z tak zwanych "miejskich legend".

A później pojechaliśmy do Polańczyka, na obchody Dni Gminy Solina. A tam atrakcji co niemiara! Zdążyliśmy na końcówkę występu kapeli bawarskiej "Kwaśnica" Bavarian Show (dobre, dobre!)



Gwoździem programu okazał się występ niezrównanej
Krystyny Giżowskiej (pamiętasz ją jal?).



Ostatnie, co pamiętam z tego wieczoru, który też zakończył się pewnie bardzo sympatycznie, to: "Przeżyłam z Tobą tyle lat".

poniedziałek, 4 maja 2009

Długi weekend w Wołkowyi. Dzień pierwszy

Zauważyłem, że wiele osób myli obszar Gór Sanocko-Turczańskich z Bieszczadami. W błąd wprowadza również Wikipedia (żadna sensacja). W opisie wsi Wołkowyja czytamy, że jest to: "wieś w Polsce położona w województwie podkarpackim, w powiecie leskim, w gminie Solina, w Bieszczadach, nad Jeziorem Solińskim, otoczona niewysokimi górami". Ale pod hasłem "Góry Sanocko-Turczańskie" odnajdujemy informację, że: "granica południowa bywa przeprowadzana rozmaicie, najczęściej poprowadzona jest północnymi stokami Otrytu, Korbani i Chryszczatej (...)". Przyjmując, że ostatnie zdanie jest prawdziwe, stwierdzam że miałem okazję spędzić większą część ostatniego długiego weekendu na obszarze Gór Sanocko-Turczańskich właśnie.

A zatem załóżmy, że Wołkowyja, gdzie nocowałem z grupą znajomych, to jeszcze nie Bieszczady. Ta wieś z północnego zbocza wzniesienia Czaków, wygląda tak:



Widać nawet domki, gospodarstwa turystycznego, które wynajęliśmy za śmiesznie niską cenę, jak na czas majowego wypoczynku. Polecam! Dla zainteresowanych, strona Naszych Gospodarzy: www.wolkowyja.net.

A gdyby jednak założyć, że Góry Sanocko-Turczańskie stanowią pewną całość razem z sąsiadującymi z nimi od południa Bieszczadami Zachodnimi? Przecież wiele razy jechałem do Sanoka, do Leska i wiedząc o nieścisłości, którą popełniam, mówiłem, że wybieram się w Bieszczady. Trochę to skomplikowane, ale chyba każdy, kto spędził trochę czasu w południowo-wschodnim krańcu naszego kraju rozumie o co chodzi.

A zatem, jak było w Bieszczadach? Nie wiem, nie pamiętam. Ale jak zobaczę zdjęcia, to może coś pokojarzę...

Na przykład naszą pierwszą wycieczkę, spacerek, przez Pisz do Polańczyka i Myczkowa. Mieliśmy okazję nacieszyć oczy pięknymi widokami.



Zakazano mi używać mapy, i nasza wyprawa zmieniła się w swoistą anabasis obfitującą w postoje na polankach, fotografowanie, "rozgrzewanie się" (taki wiatr zimny wiał...), żarty, rozmowy o życiu i o innych pierdołach, i "cudne manowce" nad Jeziorem Solińskim. Do miejsca kwaterunku wróciliśmy, ku rozczarowaniu niektórych, Zamstą Beksińskiego (Autosan H9, jakby ktoś nie wiedział).



Wracaliśmy drogą, która "jest wynikiem żołnierskiego trudu rzeszowskich Kabewiaków w darze dla społeczeństwa".

Dzień zakończył się prawdopodobnie sympatycznie. Ale głowy nie dam sobie uciąć, gdyż nie zachowały się żadne zdjęcia dokumentujące ten fakt.