poniedziałek, 4 maja 2009

Długi weekend w Wołkowyi. Dzień pierwszy

Zauważyłem, że wiele osób myli obszar Gór Sanocko-Turczańskich z Bieszczadami. W błąd wprowadza również Wikipedia (żadna sensacja). W opisie wsi Wołkowyja czytamy, że jest to: "wieś w Polsce położona w województwie podkarpackim, w powiecie leskim, w gminie Solina, w Bieszczadach, nad Jeziorem Solińskim, otoczona niewysokimi górami". Ale pod hasłem "Góry Sanocko-Turczańskie" odnajdujemy informację, że: "granica południowa bywa przeprowadzana rozmaicie, najczęściej poprowadzona jest północnymi stokami Otrytu, Korbani i Chryszczatej (...)". Przyjmując, że ostatnie zdanie jest prawdziwe, stwierdzam że miałem okazję spędzić większą część ostatniego długiego weekendu na obszarze Gór Sanocko-Turczańskich właśnie.

A zatem załóżmy, że Wołkowyja, gdzie nocowałem z grupą znajomych, to jeszcze nie Bieszczady. Ta wieś z północnego zbocza wzniesienia Czaków, wygląda tak:



Widać nawet domki, gospodarstwa turystycznego, które wynajęliśmy za śmiesznie niską cenę, jak na czas majowego wypoczynku. Polecam! Dla zainteresowanych, strona Naszych Gospodarzy: www.wolkowyja.net.

A gdyby jednak założyć, że Góry Sanocko-Turczańskie stanowią pewną całość razem z sąsiadującymi z nimi od południa Bieszczadami Zachodnimi? Przecież wiele razy jechałem do Sanoka, do Leska i wiedząc o nieścisłości, którą popełniam, mówiłem, że wybieram się w Bieszczady. Trochę to skomplikowane, ale chyba każdy, kto spędził trochę czasu w południowo-wschodnim krańcu naszego kraju rozumie o co chodzi.

A zatem, jak było w Bieszczadach? Nie wiem, nie pamiętam. Ale jak zobaczę zdjęcia, to może coś pokojarzę...

Na przykład naszą pierwszą wycieczkę, spacerek, przez Pisz do Polańczyka i Myczkowa. Mieliśmy okazję nacieszyć oczy pięknymi widokami.



Zakazano mi używać mapy, i nasza wyprawa zmieniła się w swoistą anabasis obfitującą w postoje na polankach, fotografowanie, "rozgrzewanie się" (taki wiatr zimny wiał...), żarty, rozmowy o życiu i o innych pierdołach, i "cudne manowce" nad Jeziorem Solińskim. Do miejsca kwaterunku wróciliśmy, ku rozczarowaniu niektórych, Zamstą Beksińskiego (Autosan H9, jakby ktoś nie wiedział).



Wracaliśmy drogą, która "jest wynikiem żołnierskiego trudu rzeszowskich Kabewiaków w darze dla społeczeństwa".

Dzień zakończył się prawdopodobnie sympatycznie. Ale głowy nie dam sobie uciąć, gdyż nie zachowały się żadne zdjęcia dokumentujące ten fakt.

4 komentarze:

  1. Spokojnie, chciałem odespać zaległości. Ciąg dalszy nastąpi, kiedy wrócę z pracy.

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj ,Wołkowyja - stanica studencka 1972 rok,znam tą drogę i Polańczyk który był wtedy jak z pod igły,potem Komańcz,Dukla,Rabka,Zakopane./ część autostop.../ Odżyły wspomnienia...Dzięki.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie ma sprawy jal! Bardzo mi miło!

    OdpowiedzUsuń